Kiedy weekend majowy dobiegł końca, młody Tatuś musiał wrócić do pracy. Tym sposobem po raz pierwszy od ponad miesiąca zapowiadał się dzień tylko we dwoje i to dzień pełen wrażeń. Tuż koło drugiej w nocy, w odpowiedzi na dźwięk kwilenia, z męskiego gardła wydobyło się, o dziwo, nie mleko a błagalne „proszę, nie”.
Był to znak dla Mamy, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Tak więc po raz pierwszy zabawa w karmienie, odbijanie, przewijanie, ulewanie, odkładanie, kołysanie i zabawianie odbywała się bez udziału Głowy Rodziny. Nie taki diabeł straszny jak go malują, noc minęła szybko a zaraz po niej rozpoczął się dzienny maraton.
A ponieważ postanowiliśmy ambitnie podejść do tematu, zaraz po popołudniowej szamie ruszyliśmy na miasto. Udało się, dzięki dosyć głośnej interwencji Tytuska, wejść bez kolejki do kasy w banku, podobnie było na poczcie oraz hipermarkecie. Natomiast na karmienie piersią załapał się rozentuzjazmowany ksiądz proboszcz oraz jeden z wikariuszy w biurze parafialnym.
W czasie obiadu byliśmy już we troje i całe szczęście, bo zaraz nastał wieczór a w nocy, cóż, „Zło nie śpi".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz