czwartek, 5 maja 2011

Gdy kota nie ma, myszy harcują

Kiedy weekend majowy dobiegł końca, młody Tatuś musiał wrócić do pracy. Tym sposobem po raz pierwszy od ponad miesiąca zapowiadał się dzień tylko we dwoje i to dzień pełen wrażeń. Tuż koło drugiej w nocy, w odpowiedzi na dźwięk kwilenia, z męskiego gardła wydobyło się, o dziwo, nie mleko a błagalne „proszę, nie”.








Był to znak dla Mamy, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. Tak więc po raz pierwszy zabawa w karmienie, odbijanie, przewijanie, ulewanie, odkładanie, kołysanie i zabawianie odbywała się bez udziału Głowy Rodziny. Nie taki diabeł straszny jak go malują, noc minęła szybko a zaraz po niej rozpoczął się dzienny maraton.




A ponieważ postanowiliśmy ambitnie podejść do tematu, zaraz po popołudniowej szamie ruszyliśmy na miasto. Udało się, dzięki dosyć głośnej interwencji Tytuska, wejść bez kolejki do kasy w banku, podobnie było na poczcie oraz hipermarkecie. Natomiast na karmienie piersią załapał się rozentuzjazmowany ksiądz proboszcz oraz jeden z wikariuszy w biurze parafialnym.







W czasie obiadu byliśmy już we troje i całe szczęście, bo zaraz nastał wieczór a w nocy, cóż, „Zło nie śpi".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz