poniedziałek, 30 maja 2011

Chrzest

Przygotowania zabrały nam kilka miesięcy. W tym czasie trwały intensywne poszukiwania idealnych rodziców chrzestnych. Do castingu zgłoszono kilkoro kandydatów, każdy z nich z zestawem indywidualnych asów w rękawie. Ostatecznie w drodze eliminacji udało się wyselekcjonować "szczęśliwych" finalistów. O jednym tylko dowiedzieli się na końcu: od teraz to na nich spoczywa obowiązek duchowego oraz moralnego wychowania Małego Tytusa. My umywamy ręce :).






Tydzień przed wydarzeniem, kiedy wulkan Grimsvotn narobił dymu, cała impreza stanęła pod znakiem zapytania, bo jak chrzcić bez Chrzestnej? Przestrzeń powietrzna nad Islandią zamarła (a my wraz z nią) i pozostało nam nic innego jak trzymać kciuki żeby lot odbył się według planu. Mały trzymał i ślinił (nie tylko kciuki ale całe łapki) najmocniej.









Nasze prośby i groźby pod adresem pogodynki zostały wysłuchane i 29 maja 2011, we wczesnych godzinach popołudniowych, dwumiesięczny Tytus przyjął chrzest. Od teraz zatem wraz z Mamą i Ojcem Chrzestnym, co niedzielę będzie mógł podsypiać w czasie mszy przedszkolaka (to taki plan, pod warunkiem, że w. w. osoby nie zaśpią).









A dla tych co nie mogli - święty Tytus, ksiądz z muszelką,Tata z pokrywą i Mama z długimi nogami:










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz